Spowiedź i Komunia św.

31 lipca 2020

W przygotowaniu

30 lipca 2020

w przygotowaniu

30 lipca 2020
26 lipca 2020

NAJBLIŻSZE SPOTKANIE GRUPY

WTOREK,

16-go KWIETNIA 2024,

 

godzina 18.45, Sala Betlejem

26 lipca 2020

„Związki niesakramentalne: gorzko-słodkie duszpasterstwo”

Z o. Wojciechem Nowakiem SJ, duszpasterzem osób rozwiedzionych, pozostających w separacji oraz żyjących w związkach niesakramentalnych, rozmawia Krzysztof Ołdakowski SJ.

– Małżeństwo w Kościele katolickim jest sakramentem, jest jedno i nierozerwalne. Czy współczesny człowiek może dzisiaj ślubować miłość, wierność i uczciwość małżeńską na całe życie? Wielu uważa, że to niemożliwe, zbyt trudne i wymagające.

– Jeśli odpowiadamy przecząco na pytanie, czy człowiek współczesny może zobowiązać się do miłości na całe życie, czy nie jest to zbyt wysoko zawieszona poprzeczka, należałoby stwierdzić, że Pan Bóg, twórca natury ludzkiej i jednocześnie twórca małżeństwa, uczynił nas istotami tragicznymi, gdyż zaszczepił w nas olbrzymią potrzebę miłości, choć wiedział jednocześnie, że jest ona niemożliwa do zaspokojenia.

Jednak, rzeczywiście, zobowiązanie rozciągające się na całe życie staje się czymś coraz bardziej obcym mentalności współczesnego człowieka, w świecie, który zmienia się w szybkim tempie. Odwołajmy się chociażby do przykładu życia zawodowego: dzisiaj coraz rzadziej można zakładać, że będzie się pracowało w jednej firmie aż do emerytury, czy nawet w jednym zawodzie. Obok kompetencji w danej dziedzinie ceni się elastyczność, zdolność przekwalifikowania się, a także daje się do zrozumienia, że nikt nie jest niezastąpiony. Małżeństwo natomiast oznacza wierność drugiej osobie przez całe życie w zmiennych kolejach losu. Na tę zmianę w mentalności zwrócił uwagę także Benedykt XVI. Jego zdaniem aksjomat, według którego człowiek zamierza czynić to, co leży w jego naturze, a więc zawrzeć jedno, wierne małżeństwo, został dziś zamieniony na inną regułę postępowania: „czynić to, co powszechnie robi wielu”, czyli pobierać się z myślą, że kiedyś małżeństwo może się rozpaść i że można będzie wstąpić w kolejny, drugi, trzeci czy nawet czwarty związek. I ten model „jak robią wszyscy”, powoli staje się „normalnym”, akceptowalnym sposobem myślenia i postępowania. Pytanie zadane na początku można by sformułować także nieco inaczej: czy człowiek jest aż tak wielką wartością, że godzien jest miłości przez całe życie? Nie należy zapominać, że wierna miłość do końca, jakiej przykład dał Chrystus, od dwóch tysięcy lat wciąż pozostaje dla świata „prowokacją”. Dochodzimy tu do pytania o rozumienie i znaczenie sakramentu w relacji małżeńskiej.

– No właśnie, czy do tego, by kochać żonę, męża, potrzebny jest sakrament?

– Doświadczenie pokazuje, że często potykamy się na próbie realizowania miłości. Brakuje nam umiejętności, sił i wytrwałości. Dlatego też niezbędne jest czerpanie ze źródła. Święty Jan apostoł o istocie Boga pisze krótko: Bóg jest miłością (1 J 4,16). Nie tylko kocha, ale jest jest  Miłością. W stosunku do człowieka jest to miłość bezinteresowna, wytrwała i wierna, podkreślmy – wierna bez względu na wierność drugiej strony. Ta miłość przez duże „M” pozostaje wzorem i źródłem wszelkiej miłości. Otóż sakrament małżeństwa jest włączeniem się w nurt miłości samego Boga, by kochać współmałżonka miłością bosko-ludzką. Jeśli Bóg istnieje i jest miłością, to dla człowieka wierzącego chcieć realizować miłość w małżeństwie i nie chcieć sakramentu – to sprzeczność. Oczywiście, sakrament nie działa w sposób automatyczny i wymaga harmonijnego połączenia ludzkiego wysiłku z łaską nadprzyrodzoną. Stąd rozróżnienia między ważnością przyjęcia sakramentu a jego owocowaniem. Łaska ze strony Boga może być dana, ale człowiek może być na nią zamknięty, może ona pozostać niejako w stanie „zamrożonym”. Przyjęcie sakramentu małżeństwa nie może kończyć się zawieszeniem pamiątkowego zdjęcia na ścianie.

 Ale czy rzeczywiście ślub kościelny powinien być dla wszystkich legitymujących się „certyfikatem” chrztu w Kościele katolickim? Po co na przykład dopuszczać do sakramentu ludzi nie do końca rozumiejących jego znaczenie czy wręcz niewierzących? Niech przyjmują go tylko świadomi i dojrzali, a reszta niech żyje w związkach naturalnych.

– Zgadzam się z tym, że decyzja o ślubie sakramentalnym nie może być podejmowana zbyt pochopnie, niejako z rozpędu, ze względu na okoliczności rodzinne, tradycję, czy z samego faktu, że jest się osobą ochrzczoną. Powinna być pozytywnym wyborem. Chodzi o świadomość, co i dlaczego chcę przyjąć. Dla chrześcijanina miłość nie jest dodatkiem, ale wiąże się z istotą wiary. Chrystus zostawił uczniom tylko jedno przykazanie. Nazwał je „nowym” oraz „swoim” przykazaniem, by Jego uczniowie kochali tak jak On (J 13,34; 15,12). Ustanowił zatem wzór i miarę miłości, którą sam jako człowiek wypełnił, a siebie nazwał „Drogą” (J 14,6). Dla wielu dzisiaj miłość stała się pojęciem wieloznacznym, dla chrześcijanina jednak jest to pojęcie jednoznaczne. Kiedy mówi się przed ołtarzem ślubuję ci miłość, nie ślubuje się dowolnego pomysłu na małżeństwo ani dowolnego modelu miłości. Na mocy Chrystusowego przykazania chrześcijanin zobowiązuje się do bardzo konkretnego programu na życie. Innymi słowy, sakrament małżeństwa jest ponownym, ukonkretnionym wyborem życia chrześcijańskiego w ramach wyłącznej, dozgonnej i płodnej relacji mężczyzny i kobiety. W tym kontekście Ewangelia staje się swoistym podręcznikiem życia małżeńskiego: kochać współmałżonka tak, jak Chrystus ukochał człowieka – Kościół. Na tę paralelę wyraźnie wskazuje święty Paweł w „Liście do Efezjan” (5,25). Małżeństwo według niego to realizowanie miłości Chrystusa we wzajemnej relacji mężczyzny i kobiety. Dlatego decyzja o sakramencie może być dla niektórych swego rodzaju testem wiary, a wiara to także zawierzenie swoich planów życiowych Bogu – pomimo czy zwłaszcza ze względu na świadomość własnych ograniczeń i słabości, co wyraża się ostatnimi słowami przysięgi małżeńskiej: Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący.

Podczas przygotowania narzeczonych Kościół może jedynie pomóc zrozumieć sakrament oraz sprawdzić – i to w sposób ograniczony – czy jest to decyzja świadoma i wolna, nie dysponuje jednak miernikiem poziomu wiary, ani też nie może wymagać od kandydatów do małżeństwa opinii rzeczoznawcy, na przykład psychologa czy psychiatry, o dojrzałości osobowej i zdolności do wypełniania obowiązków małżeńskich. Pamiętajmy, że małżeństwo jest jednym z podstawowych praw osoby ludzkiej. Dlatego niezdolność do małżeństwa należy traktować jako coś wyjątkowego, a nie na odwrót. Także i w kanonicznym procesie o stwierdzenie nieważności małżeństwa taką niezdolność należy udowodnić, nie wystarczy samo subiektywne przekonanie: byliśmy wtedy zbyt młodzi, niedojrzali. Na ile owa domniemana niezdolność jest realną, psychologiczną niezdolnością, a na ile pewną kulturową inklinacją, ułatwiającą i do pewnego stopnia usprawiedliwiającą przerywanie związku – to problem wymagający zbadania w każdym pojedynczym przypadku.

– Na ile ludzie wypowiadający słowa przysięgi małżeńskiej są świadomi wypowiadanych słów, skoro czasami po kilku miesiącach wycofują się z nich? Kiedy uczestniczę w różnych ceremoniach zaślubin i błogosławię związki małżeńskie i słyszę te słowa przysięgi, to ciarki przechodzą mi po plecach, a co dopiero czują ci ludzie?

– Każda zakochana para jest przeświadczona, że to, co się im przydarzyło, jest czymś tak wyjątkowym i niepowtarzalnym, że nie dotyczą ich pewne prawidła budowania trwałego związku. Małżeństwa nie nabywa się w stanie gotowym. To dynamiczny i ewolucyjny proces. Powiedziałbym, że my wszyscy po trosze jesteśmy „niepoprawni”, myląc stan zakochania z głębszą miłością. Zakochanie to pierwszy, ważny etap w budowaniu więzi, niejako zaproszenie do relacji. Towarzyszy temu idealizacja, zarówno drugiej osoby, samego związku, jak i własnej zdolności kochania. Jednak ten etap pełen uroku, nazywany romantycznym, z czasem mija. Mija także natężenie uczuć, które temu towarzyszą. Ktoś powiedział: miłość zaczyna się wtedy, gdy kończy się zakochanie. Jest w tym sporo racji. W każdej angażującej relacji trzeba przejść drogę od fascynacji i oczarowania drugą osobą do kochania jej dla niej samej, z jej zaletami i ograniczeniami, z mocnymi i słabymi stronami jej osobowości, trzeba nauczyć się kochać realne „ty” drugiego człowieka. I niestety, coraz więcej osób ma problem z przekroczeniem tego progu. Sprzyja temu współczesna kultura masowa, w której akcentuje się spontaniczność, natychmiastowe zaspokajanie potrzeb i powszechne sięganie po środki jednorazowego użytku. Stałość i wierność, chociaż wciąż cenione, jawią się jako coś relatywnego. Są dobrem, wartością o tyle, o ile komuś wydaje się, że go na to stać.

Myślę, że brakuje dzisiaj świadomości tego, że nad miłością trzeba pracować. Erich Fromm nazwał miłość sztuką, a ta, jak każda ludzka zdolność, wymaga rozwoju i nieustannego doskonalenia. Miłości w znaczeniu sztuki budowania więzi można i warto się uczyć. W ośrodku w Falenicy, gdzie jestem odpowiedzialny za dział duchowości, zaproponowaliśmy w tym roku trzy rodzaje warsztatów dla par małżeńskich z różnym stażem wspólnego życia. Niestety, frekwencja jest dość słaba. Dopiero gdy związek przeżywa poważny kryzys, gdy jeden ze współmałżonków oświadcza, że chce odejść, wtedy zaczyna się rozpaczliwe szukanie pomocy. Jednak by uzdrowić relację, niezbędne jest zaangażowanie dwojga osób.

– Co według Ojca jest najczęstszą przyczyną rozpadu więzi małżeńskiej? Jak to możliwe, że w krótkim czasie po ślubie ludzie bliscy sobie, najbliżsi na świecie, przechodzą od wielkiej miłości do wielkiej nienawiści?

– Nie jest łatwo odpowiedzieć na to pytanie. Myślę, że są dwie zasadnicze grupy przyczyn: natury psychologicznej i duchowej. Gdy chodzi o tę pierwszą grupę, należy rozróżnić faktyczną niezdolność do małżeństwa – która jest między innymi przyczyną orzekania nieważności małżeństw przez sądy kościelne – i błędy czy nieumiejętność zbudowania więzi, co przechodzi w narastający i przedłużający się kryzys. Zaznaczmy, że małżeństwo trudne czy przeżywające kryzys nie oznacza małżeństwa nieważnego. Do rozpadu związku mogą doprowadzić różne formy niedojrzałości osobowej, nieumiejętność komunikowania swoich uczuć i potrzeb, nadmierne oczekiwania, brak poszanowania granic i autonomii osób, odmienne wzorce wspólnego życia, które małżonkowie wnoszą do związku, i nieumiejętność wypracowania własnej, niepowtarzalnej drogi, niecałkowite wejście w rolę męża czy żony albo stanie się bardziej rodzicem niż współmałżonkiem, a także różnego rodzaju uzależniania – również od osób. Powtórzę: duże znaczenie ma tu zbytnia idealizacja i akcentowanie strony emocjonalnej w pierwszej fazie związku, co później można odczuć jako zawód, bo osoba czy związek nie jest tym, o czym się pierwotnie myślało. Wpływ na mentalność rozwodową ma także fakt, że przybywa osób, których rodzice się rozeszli i przez to pojęcie wierności jest im obce.

W procesie budowania więzi nieuniknione jest przeżycie swoistego rozczarowania drugą osobą, przejście od kochania jej wyidealizowanego obrazu do przyjęcia jej takiej, jaką jest ona naprawdę. „Dobra nowina” o miłości polega na tym, że w znanej nam już osobie można się zakochiwać wielokrotnie, można odkrywać ją wciąż na nowo, o ile tylko otworzymy się na ten proces. Praca nad relacją nigdy się nie kończy i nie istnieje coś takiego jak małżeńska emerytura. Od strony duchowej natomiast do rozpadu związku może przyczynić się brak świata wartości, czegoś w rodzaju kompasu dla miłości, by znaleźć właściwe motywacje i wzorce postaw dla jej przeżywania. Kontemplowanie Jezusa Chrystusa jako Nauczyciela życia, nasiąkanie jego mądrością, uzdrawianie własnej zdolności kochania w sakramentach, gotowość do przebaczenia, uczenie się bezinteresowności, odzyskiwanie nadziei w momentach trudnych – to jest realna siła, a nie, jak uważają niektórzy, jedynie religijno-sentymentalna przybudówka.

– Czy wiemy, ile małżeństw zawieranych w Kościele katolickim rozpada się i w jakim czasie po zawarciu ślubu?

– Nie spotkałem się z tego typu badaniami na gruncie kościelnym. Gdy chodzi o związki cywilne w Polsce, w 2000 roku jeden na pięć kończył się rozwodem, dziś rozstaje się już co trzecia para. Szacuje się – mam tu na myśli dokument Rady Konferencji Epis­kopatu Polski „Niewierzący w parafii – sugestie duszpasterskie” z 1999 roku – że w większych miastach rozwodzi się nawet do 40 procent par. Można przypuszczać że większość z tych osób przyjęło sakrament małżeństwa. Warto tutaj wspomnieć, że separacja, czyli przerwanie wspólnoty życia, w niektórych sytuacjach jest przez Kościół dopuszczalna i usprawiedliwiona. Bardzo niepokojącym zjawiskiem jest także krótki staż małżeński rozwodzących się par. W mojej praktyce duszpasterskiej spotykam coraz częściej osoby, których małżeństwa rozpadły się od dwóch do pięciu lat po ślubie.

– Czy Kościół katolicki kocha rozwodników? I jaką ma dla nich propozycję, żeby zatrzymać ich w Kościele?

– Stałą miłością Kościoła pozostaje Pan Bóg i człowiek. Staram się unikać sądów generalizujących. Myślę, że najbardziej reprezentatywny jest tutaj głos kierujących Kościołem i nadających kierunek jego działaniu, mimo że w życiu codziennym wierni mogą spotkać się z różnymi postawami. Chrystus nie przyszedł do idealnego świata i – jak to wyraził Jan Paweł II w swojej programowej encyklice „Redemptor hominis” – człowiek zawsze pozostaje „drogą Kościoła”, człowiek nie abstrakcyjny, wyidealizowany, ale człowiek – dziecko swoich czasów. W 1980 roku w Rzymie odbył się synod biskupów – zgromadzenie reprezentujące episkopat światowy – który podjął refleksję na temat sytuacji rodziny chrześcijańskiej we współczesnym świecie. Problem rozwiedzionych cywilnie katolików, żyjących w kolejnych związkach, biskupi określili jako „naglący”, a same rozwody „plagą”, która dotyka także środowiska katolickie. Rok później w adhortacji apostolskiej „Familiaris consortio” Jan Paweł II, w podsumowaniu obrady synodu, zwrócił się z apelem – co warte podkreślenia – nie tylko do duszpasterzy, ale do całej wspólnoty wiernych, aby okazała pomoc rozwiedzionym, żyjącym w ponownych związkach. Wezwał do podejmowania z troskliwą miłością starań o to, by nie czuli się oni odłączeni od Kościoła, który winien modlić się za nich, zachęcać do życia chrześcijańskiego oraz podtrzymywać w wierze i nadziei, okazując się w ten sposób miłosierną matką. Przyznam, że ilekroć sięgam po ten tekst, ujmuje mnie język, jakim jest on napisany. Słowa użyte przez Papieża dalekie są od potępiania i piętnowania kogokolwiek. Mimo że Jan Paweł II nie pomija w tekście trudnej i bolesnej prawdy o sytuacji, w jakiej znalazły się te osoby, to jednocześnie wyraża wiarę, że mogą one wyjednać sobie u Boga łaskę nawrócenia i zbawienia.

Podobnie Benedykt XVI na spotkaniu z księżmi – podczas swojego wakacyjnego pobytu w Dolinie Aosty w lipcu 2007 roku – trwanie w nowym związku, uniemożliwiającym między innymi przyjmowanie sakramentów, nazwał cierpieniem, z którym należy uczyć się żyć. Powiedział, że wszyscy cierpimy z tego powody, gdyż wszyscy mamy wokół siebie ludzi przeżywających takie sytuacje. Stwierdził, że na ten problem nie ma prostej recepty. Wyraził jednocześnie nadzieję, że różne formy towarzyszenia tym osobom mogą pomóc im odczuć, że są przez Chrystusa kochane i że nadal są członkami Kościoła. W słowach obecnego papieża również zauważa się zatroskanie, z jakim traktuje on osoby ze związków niesakramentalnych. Te dwa przykłady wypowiedzi papieskich można potraktować jako najbardziej wiarygodny głos Kościoła w tej sprawie.

Myślę, że ze względu na skalę problemu wytykanie z ambony czy pomijanie podczas wizyty duszpasterskiej mieszkań „niesakramentalnych” – jak ich niekiedy skrótowo się nazywa – należy już do rzadkości. Postawę, z jaką mogą się niekiedy spotkać, określiłbym raczej jako „życzliwą bezradność”. Z jednej strony zachęca się ich do praktykowania wiary, z drugiej zaś nie bardzo potrafi się odpowiedzieć na ich pytania i nie wychodzi się z konkretną propozycją duszpasterską skierowaną wprost do nich. Być może towarzyszy temu obawa, że tego typu duszpasterstwo podważyłoby naukę o nierozerwalności małżeństwa lub stałoby się swojego rodzaju kościelnym azylem dla tych, którzy rozbili rodziny. Stąd osoby żyjące w związkach niesakramentalnych mogą mieć wrażenie, że są pozostawione same sobie lub wręcz, że znajdują się poza Kościołem. Jeżeli jednak Kościół chce pozostać wierny postawie swojego Mistrza – Dobrego Pasterza, musi być gotowy pozostawić niekiedy 99 owiec i wyruszyć na poszukiwanie tej jednej, która się zagubiła, a z przytoczonych danych wynika, że tych „owiec” jest nieco więcej.

– Czy osoby rozwiedzione, które weszły w kolejne związki,  żyją w grzechu i co Kościół ma im do powiedzenia, jeśli chodzi o ich sytuację przed Bogiem? Jak ich sytuuje wobec wieczności? Wiele lat temu, na początku istnienia Redakcji Programów Katolickich w Telewizji Polskiej, nagrywano program o tych związkach i wówczas jeden ksiądz powiedział, że są skazani na wieczne potępienie.

– Wyłączano, jak słyszałem, telewizory…

– Było wtedy bardzo duże poruszenie. Podcięto w tych ludziach nadzieję. Podważono w ogóle poczucie sensu dalszego życia.

– Na szczęście zbawianie jest domeną Boga, a Kościół nie jest ustanowiony do zamykania nieba komukolwiek.

Stan życia osób rozwiedzionych żyjących w kolejnych, niesakramentalnych związkach stoi w sprzeczności z wymogami Ewangelii. Stwierdzenie Chrystusa kto oddala swoją żonę, a bierze inną, popełnia cudzołóstwo i kto oddaloną bierze za żonę dopuszcza się cudzołóstwa znajdujemy we wszystkich trzech Ewangeliach synoptycznych (Mt 5, 32; 19, 9; Mk 10, 11; Łk 16, 18). Święty Marek przytacza jeszcze inne zdanie: I jeśli żona opuści swego męża, a wyjdzie za innego, popełnia cudzołóstwo (Mk 10, 12). Te słowa pozostaną niezmienne, chociaż niektórzy budzą fałszywą nadzieję i twierdzą, że są one zbyt dosłownie interpretowane, a Kościół w przyszłości zmieni stanowisko w tym względzie. Czy wobec tego „niesakramentalni” są pozbawieni nadziei na zbawienie? Jan Paweł II w „Familiaris consortio”, oprócz zapewnienia, że osoby te należą do Kościoła, chociaż oddaliły się od przykazania pańskiego, wyraził wiarę, że mogą one otrzymać od Boga łaskę nawrócenia i zbawienia. Co więcej, dla miłości prawdy – takiego właśnie sformułowania użył – zobowiązuje duszpasterzy do właściwego rozeznania sytuacji i rozróżnienia między tymi, którzy rozbili małżeństwa z własnej winy, a tymi, którzy zostali niesprawiedliwie porzuceni i związali się z kimś na przykład ze względu na wychowanie dzieci. To papieskie zobowiązanie duszpasterzy do traktowania każdej tego typu sytuacji indywidualnie jest o tyle znamienne, że w obu przytoczonych przypadkach związek pozostaje niesakramentalnym ze wszystkimi tego konsekwencjami. Niemniej jednak Ojciec Święty nie traktuje wszystkich sytuacji jednakowo i bardzo ostrożnie podchodzi do problemu, starając się zrozumieć ludzkie motywy. Również w Ewangelii Jezus, spotkawszy Samarytankę – kobietę, która miała pięciu mężów i pozostawała w związku nieformalnym z mężczyzną – nie rozpoczyna z nią rozmowy od robienia jej rachunku sumienia, ale odwołuje się do tęsknot jej serca i rozbudza w niej pragnienie życia wiecznego (J 4, 1-42). Myślę, że jest to ewangeliczny drogowskaz dla tego duszpasterstwa: pomoc w rozbudzaniu wiary, która sama doprowadzi zainteresowanych do właściwych rozwiązań.

– Jakie konkretne propozycje duszpasterskie ma Kościół w Polsce dla osób żyjących w kolejnych, niesakramentalnych związkach i jak liczne jest to duszpasterstwo?

– Tego typu duszpasterstw jest w Polsce zaledwie kilkanaście. Każdy z zaangażowanych w nie księży stara się tak, jak potrafi przełożyć słowa z „Familiaris consortio” na praktyczne działania. W niektórych miejscach zaczęło się od zorganizowania specjalnych rekolekcji, w innych od zaproszenia na spotkanie inicjujące grupę. Każde z duszpasterstw ma swoją historię, swoje formy działania i niepowtarzalny klimat. Myślę, że podstawową kwestią jest otwarcie się na te osoby i odwaga, by wyjść im naprzeciw z inicjatywą. Jan Paweł II zadanie Kościoła względem takich osób określił jako dodawanie im odwagi w praktykowaniu wiary. Uważam, że tej odwagi potrzebują także duszpasterze. Po jednym z dyżurów w kancelarii parafialnej nieżyjący już ojciec Mirosław Paciuszkiewicz SJ, inicjator duszpasterstwa związków niesakramentalnych przy sanktuarium świętego Andrzeja Boboli na warszawskim Mokotowie, napisał w swoim pamiętniku, że wrześniowego popołudnia 1987 roku podjął rękawicę rzuconą mu przez parę niesakramentalną (Drogi powrotu, Ząbki 1999, s 17), po czym ogłosił z ambony wyjazdowy dzień skupienia dla ludzi w podobnym położeniu. Grupa, która zawiązała się w wyniku tamtego wyjazdu do Podkowy Leśnej, spotyka się nieprzerwanie do dzisiaj. Chodzi właśnie o takie podejmowanie rzuconej rękawicy. Dla duszpasterza może stać się to nową przygodą wiary, odkryciem nieznanych dotąd kart Ewangelii. W mojej ocenie skończył się już w Kościele – w Polsce proces ten może dokonuje się nieco wolniej – okres „zauważania problemu”, a rozpoczyna się czas „wyobraźni duszpasterskiej”. Nie wystarcza już szeroko rozumiana „prewencja” w ramach duszpasterstwa małżeństw. Miejsce dla grupy wsparcia w wierze dla osób żyjących w związkach niesakramentlanych jest w każdej parafii.  I należy też powiedzieć tu otwarcie, że nie jest to duszpasterstwo masowe. Obejmuje ono mały procent tych, których dotyczy ten problem. Chodzi bardziej o tworzenie czegoś w rodzaju „instytucji nikodemowych rozmów”, by osoby będące w takiej sytuacji miały gdzie się udać, porozmawiać o swoich problemach dotyczących wiary, by nie zwątpiły w nadzieję zbawienia.

Już samo istnienie takich grup w świadomości wiernych ma duże znaczenie dla tworzenia obrazu Kościoła, którego nie należy utożsamiać z „elitarnym klubem ludzi doskonałych”. Duszpasterstwo „niesakramentalnych”, jak powiedział Benedykt XVI, nie oferuje gotowych recept, raczej stwarza przestrzeń poszukiwania rozwiązań, jednak w ramach Kościoła, a nie poza nim. Osoby zgłaszające się mogą wręcz poczuć się w pierwszym momencie lekko rozczarowane, gdyż nie otrzymują tego, czego może się spodziewały – ich sytuacja nie zostaje automatycznie uzdrowiona. Niemniej jednak nieodrzucenie i możliwość rozwijania wiary, która nadal tli się w ich sercach, stanowią dla nich magnes. To takie gorzko-słodkie duszpasterstwo owocujące stopniowo zauważalną słodyczą u tych, którzy decydują się w nim pozostać. Ewangelia jest Dobrą Nowiną dla wszystkich, bez względu na to, w jakim kontekście zaczynają ją słyszeć.

Wojciech Nowak SJ, ur. 1963, duszpasterz osób rozwiedzionych, pozostających w separacji oraz żyjących w związkach niesakramentlanych przy Parafii Św. Andrzeja Boboli w Warszawie w latach 1999-2014. Obecnie koordynator Domu Formacji Duchowej w Kaliszu (www.dfdkalisz.jezuici.pl).

Krzysztof Ołdakowski SJ, redaktor naczelny „Przeglądu Powszechnego”.

Tekst wywiadu został opublikowany w „Przeglądzie Powszechnym” 6 (2011), s. 23-34.

26 lipca 2020

Należą do Kościoła
© Wojciech Nowak SJ

Jezus Chrystus, Odkupiciel człowieka, wszedł w ludzką rzeczywistość taką, jaka ona była owego czasu. Wszedł, by ją przemienić, odkupić, by wnieść do niej nową jakość. Podobnie Kościół, kontynuując misję Mistrza, wchodzi w świat ludzkich spraw, z całą jego złożonością, uwarunkowaniami i grzechem. Jak to ujął Papież Jan Paweł II, „człowiek jest drogą Kościoła”[1], nie człowiek abstrakcyjny, lecz będący dzieckiem swojego czasu, żyjący w takich, a nie innych uwarunkowaniach społeczno-kulturowych. Zatem tam, gdzie jest człowiek, tam też powinien dotrzeć Kościół z orędziem zbawienia.

Jednym z elementów charakteryzujących dzisiejszą rzeczywistość społeczną jest kryzys więzi małżeńskiej z jego konsekwencjami w postaci rozwodów. Na stałe weszły do języka potocznego takie określenia, jak „kobieta po przejściach” czy „mężczyzna z przeszłością”. W Polsce co trzecie małżeństwo kończy się rozwodem, a jeszcze w 2000 roku było to co piąte małżeństwo. Niepokojący jest dodatkowo fakt, że coraz częściej do rozpadu związków dochodzi już we wczesnej fazie małżeństwa, w ciągu pierwszych trzech – pięciu lat. Nie należy sądzić, że problem ten nie dotyczy katolików. Wielu z nich wstępuje w kolejne, z punktu wiedzenia wiary już niesakramentalne związki. W większości wypadków osoby te zachowują wiarę, mimo iż często czują się „katolikami drugiej kategorii” czy wręcz wyłączonymi poza nawias Kościoła. W wierze także starają się wychowywać swoje dzieci. Kościół nie może nie zauważać tego problemu i przechodzić nad nim do porządku dziennego.

Związki niesakramentalne przybierają różną postać. Najogólniej rzecz ujmując, mianem tym określamy katolików, mężczyznę i kobietę, żyjących z sobą na sposób małżeński, niezwiązanych węzłem sakramentalnym. Przywołując klasyfikację dokonaną przez Jana Pawła II w adhortacji Familiaris consortio[2] o zadaniach rodziny chrześcijańskiej w świecie współczesnym, należy wymienić takie sytuacje jak: „małżeństwa na próbę”, rzeczywiste wolne związki, katolicy złączeni ślubem tylko cywilnym oraz rozwiedzeni, którzy zawarli nowy związek (por. FC 80-84). Upraszczając ten podział, możemy wyróżnić dwie podstawowe sytuacje: związki, które mogą stać się małżeństwami sakramentalnymi, gdyż osoby nie mają przeszkód do zawarcia ślubu kościelnego, oraz te, dla których ślub kościelny nie jest możliwy, ponieważ przynajmniej jedna z osób jest już związana z kimś trzecim na sposób sakramentalny.

W przypadku katolików, którzy z wyboru żyją na sposób małżeński bez sakramentu, a którzy nie mają przeszkód do zawarcia ślubu kościelnego, zasadniczym problemem jest kwestia ich wiary. Sakrament małżeństwa nie jest jedynie „nakładką” religijną dla bycia razem czy też dodatkiem na zasadzie „ulepszacza”, ale realizacją drogi chrześcijanina poprzez miłość i całkowity dar z siebie dla małżonka. Dla osoby wierzącej realizacja miłości i małżeństwa nie może odbywać się bez odniesienia do Boga. Rodzi się zatem pytanie, na ile wspomniane osoby kierują się wygodą i egoizmem, na ile zaś towarzyszy im niewiara w trwałą miłość i w sens samego małżeństwa? Przede wszystkim jednak chrześcijanin winien odpowiedzieć sobie na pytanie, do jakiej miłości zaprasza go Chrystus i jaką relację obdarza swoim błogosławieństwem[3].

W niniejszych rozważaniach skupię się jedynie na osobach rozwiedzionych, żyjących w ponownych związkach, mających przeszkodę w zawarciu ślubu kościelnego.

Nie potępiać, lecz starać się zrozumieć

Różne motywy powodują, że mimo zobowiązania do wierności wypływającego z przysięgi małżeńskiej złożonej przed ołtarzem osoby rozwiedzione w sposób cywilny decydują się na ponowną próbę małżeństwa. Drogę do ślubu kościelnego może utorować im jedynie stwierdzenie przez sąd kościelny nieważności pierwszego małżeństwa lub śmierć sakramentalnego małżonka. W przeciwnym razie osoby te żyją obiektywnie w stanie grzechu ciężkiego i powinny się rozstać. Dla katolika, jedynym prawdziwym małżeństwem może być tylko to, zawarte w obliczu Boga i Kościoła. Jednakże, wielu rozwiedzionych katolików, będąc świadomymi konsekwencji swojej decyzji w wymiarze religijnym, z różnych racji, pozostaje w związkach niesakramentalnych. Jaki jest status tych osób w Kościele? Często słyszy się opinie, że osoba decydująca się na życie w stanie permanentnego grzechu ciężkiego sama stawia się poza nawiasem Kościoła.

Należy najpierw postawić pytanie, co stoi u podstaw decyzji o życiu w związku niesakramentalnym i na ile towarzyszy takim osobom świadomość wszystkich konsekwencji wynikających z tego faktu dla ich życia religijnego. Nieżyjący już o. Roman Dudak, kapucyn, na stwierdzenie, że zajmuje się ludźmi żyjącymi w grzechu odpowiedział: „Ich rodzinna sytuacja jest – z punktu widzenia Kościoła – nieustabilizowana, ale to nie znaczy, że oni kiedyś ten grzech wybrali świadomie, na zimno. Czasem człowiek jest tak przestraszony życiem, perspektywą samotnego borykania się z losem, że nie jest w stanie rozważać swoich decyzji w kategoriach grzechu i bezgrzeszności. Kobieta, która zostaje sama z dzieckiem lub z dziećmi, bo mąż ją rzucił, jest tak przerażona, że jeśli trafi jej się ktoś, kto okaże jej serce, decyduje się na związek z nim. Nie dlatego, żeby mieć z kim iść do łóżka. Samotność jest dla kobiety ciężka podwójnie. Wiem, jak często ludzie wiążą się ze sobą z przyczyn psychicznych, nie z rozwiązłości”[4].

Na złożoność przyczyn stojących u źródeł związku niesakramentalnego zwraca też uwagę Jan Paweł II w adhortacji Familiaris consortio. Czytamy w niej: „Zachodzi bowiem różnica pomiędzy tymi, którzy szczerze usiłowali ocalić pierwsze małżeństwo i zostali całkiem niesprawiedliwie porzuceni, a tymi, którzy z własnej, ciężkiej winy zniszczyli ważne kanoniczne małżeństwo. Są wreszcie i tacy, którzy zawarli nowy związek ze względu na wychowanie dzieci, często w sumieniu subiektywnie pewni, że poprzednie małżeństwo, zniszczone w sposób nieodwracalny, nigdy nie było ważne” (FC 84). Dlatego też Papież przypomina duszpasterzom, że „dla miłości prawdy” mają oni „obowiązek właściwego rozeznania sytuacji” (FC 84). Chociaż przytoczone wyżej rozróżnienie dotyczące motywów wejścia w kolejne związki nie zmienia obiektywnie sytuacji tych osób w Kościele, to jednak Jan Paweł II zdaje się nie traktować wszystkich sytuacji jednakowo. Winno to być przestrogą dla tych spośród katolików, którzy dla osób ze związków niesakramentalnych mają tylko słowa potępienia.

Obok niewierności małżeńskiej, która także może mieć różne przyczyny, niekoniecznie wynikające z nieuporządkowania w sferze seksualnej, genezą wielu związków niesakramentalnych po rozwodzie jest nieradzenie sobie z samotnością i poczuciem krzywdy. Nie należy zapominać, że osoby te, wstępując kiedyś w związek małżeński, wybrały drogę życia we dwoje i realizację siebie poprzez miłość małżeńską. W chwili rozpadu pierwszego związku stają przed perspektywą samotnego życia, mając niekiedy po trzydzieści, czterdzieści lat! Wiążąc się z kimś drugim, nawet bez sakramentu, niekoniecznie czynią to powodowani rozwiązłością.

Przyczyny rozpadu małżeństwa
Kroczenie przez życie w intymnej relacji z bliską osobą nie jest dla człowieka sprawą drugorzędną, tak jak posiadanie takiego czy innego samochodu bądź rezygnacja z niego. Już w Księdze Rodzaju, w opisie stworzenia, czytamy, że nie jest dobrze, by człowiek był sam (por. Rdz 2, 18). Mówiąc o intymnej relacji mężczyzny i kobiety, dotykamy najgłębszej potrzeby wpisanej w płciową naturę człowieka. Stąd też Chrystus podniósł małżeństwo między ochrzczonymi do godności sakramentu. Osobie rozwiedzionej nie jest łatwo żyć w pojedynkę, z nikłą nadzieją na powrót współmałżonka, doświadczając jednocześnie poczucia krzywdy i niesprawiedliwości. Dlatego w myśleniu o rozwiedzionych katolikach żyjących w kolejnych związkach bez ślubu kościelnego postulowałbym odwrócenie perspektywy i patrzenie na nich przede wszystkim przez pryzmat przyczyn, które spowodowały ich aktualny stan. Związek niesakramentalny jest bowiem często wynikiem życiowego dramatu, skutkiem sytuacji uprzedniej, a nie wyborem podstawowym. Głównym problemem dzisiaj są nie tyle związki niesakramentalne, ile nietrwałość małżeństw, kolejne związki są jedynie tego konsekwencją. Lęk czy niechęć młodych do wstępowania w związki małżeńskie podyktowane są także po części tą samą przyczyną, w postaci negatywnego przykładu.

Powodów rozpadu małżeństw jest wiele, nie sposób ich tutaj wszystkich wyliczyć i poddać analizie, zresztą każdy przypadek jest inny i winien być rozpatrywany indywidualnie. Tytułem jedynie zarysowania problemu wskażę na niektóre z nich: niezrozumienie natury miłości, jak i samego małżeństwa; mylenie stanu zakochania z miłością jako poświęceniem i zaangażowaniem się w szukanie dobra drugiej osoby przez całe życie; krótki, niekiedy zaledwie kilkutygodniowy okres znajomości przed ślubem; niedojrzałość osobowa obojga lub jednego z małżonków; nieznajomość zasad i nieumiejętność prowadzenia dialogu małżeńskiego; trudność w stawaniu się rodzicami lub bycie bardziej rodzicem niż żoną czy mężem; zbytnie zaangażowanie w pracę zawodową traktowaną niekiedy jako ucieczka przed trudnościami czy nieumiejętnością budowania bliskiej więzi ze współmałżonkiem; postawienie własnych ambicji i kariery przed dobrem małżeństwa[5]. Do przyczyn natury moralnej i psychologicznej dodałbym jeszcze czynnik kulturowy, jakim jest istniejąca współcześnie tzw. mentalność postmodernistyczna. Wyraża się ona w przekonaniu, że tak jak nie ma jakiejś absolutnej prawdy, tak też nie istnieją niepodważalne, obiektywne zasady moralne. Dobrem jest to, co jest dobre „dla mnie”, dodajmy – dobre „w danym momencie”. Mamy zatem do czynienia z relatywizmem zasad moralnych, etyką sytuacyjną i brakiem kryteriów oceny. Cała uwaga skupiona jest na swoiście rozumianej spontaniczności i dobrym samopoczuciu w chwili obecnej. Takim postawom sprzyja rosnąca tolerancja naszego społeczeństwa na układanie sobie życia według własnego uznania. Nietrudno zauważyć, że opisana powyżej mentalność sprzyja egoistycznemu traktowaniu relacji międzyosobowych. W tym kontekście jeszcze wyraźniej należy postawić pytania o wolność, miłość i odpowiedzialność oraz o istotę przysięgi małżeńskiej.

Podtrzymywanie w wierze i nadziei

Jaki jest status kościelny osób żyjących w związkach niesakramentalnych? O przynależności do Kościoła katolickiego decydują potrójne więzy: wyznawania tej samej wiary, sakramentów i uznania zwierzchności duchowej pasterzy Kościoła[6]. Zazwyczaj osoby rozwiedzione, żyjące w niesakramentalnych związkach, nie negują ani nie zrywają żadnej z tych więzi, chociaż boleśnie przeżywają swoją sytuację. Sakramentu chrztu nie da się „wymazać”. Tak jak na zawsze pozostaje się dzieckiem określonych rodziców, mimo różnych kolei losu, podobnie na zawsze pozostaje się dzieckiem Bożym. Nieuzurpowanie sobie prawa do sakramentów pokuty i Komunii świętej, na skutek naruszenia wierności małżeńskiej, jest swoistym wyrazem szacunku dla godności zarówno samego małżeństwa, jak i Eucharystii. Owszem, niemożność przyjmowania sakramentów powoduje, że więź z Kościołem jest osłabiona, jednak nie ustaje. Głód i tęsknota za przyjęciem Chrystusa w postaci sakramentalnej mogą mieć także walor jednoczący z Bogiem. Kard. Joseph Ratzinger, prowadząc rekolekcje watykańskie w 1983 roku, powiedział, że w jakiś sposób „niemożność przyjmowania Komunii sakramentalnej może się stać środkiem duchowego postępu, środkiem pogłębienia wewnętrznej komunii z Kościołem i z Panem, w cierpieniu coraz większej miłości, w oddaleniu umiłowanego”[7].

Omawiając kwestię przynależności do Kościoła, należy zastanowić się, jacy ludzie go tworzą i kto jest do niego powołany? Już w Starym Testamencie Bóg mówił do swojego ludu: Oto Ja sam będę szukał moich owiec i będę sprawował nad nimi pieczę. […] Uwolnię je ze wszystkich miejsc, dokąd się rozproszyły w dni ciemne i mroczne […]. Zagubioną odszukam, zabłąkaną sprowadzę z powrotem, skaleczoną opatrzę, chorą umocnię, a tłustą i mocną będę ochraniał (Ez 34, 11-12. 16). Z powyższych słów wynika, że istnieje zróżnicowanie w trzodzie Pańskiej. Obok owiec „tłustych i mocnych” są owce „zabłąkane” i „okaleczone”. Wszystkie one należą do jednej owczarni i o wszystkie Bóg jest zatroskany. Kościół należy rozumieć jako wspólnotę tych, którzy doświadczając własnej słabości, odkrywają zarazem obecność Zbawiciela nieustannie wychodzącego im naprzeciw. Jest on święty przede wszystkim dzięki obecności Boga w nim oraz „sile nawracania, jaka go ożywia”[8], a nie dzięki świętości osobistej jego członków, chociaż i takich mu nie brakuje. Jak naucza Sobór Watykański II, „Kościół obejmuje w łonie swoim grzeszników, święty i zarazem ciągle potrzebujący oczyszczenia, podejmuje ustawicznie pokutę i odnowienie swoje”[9].

Z kolei w Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy: „Wszyscy członkowie Kościoła, łącznie z pełniącymi w nim urzędy, muszą uznać się za grzeszników. We wszystkich kąkol grzechu jest jeszcze zmieszany z dobrym ziarnem ewangelicznym aż do końca wieków. Kościół gromadzi więc grzeszników objętych już zbawieniem Chrystusa, zawsze jednak znajdujących się w drodze do uświęcenia” (KKK 827). Dlatego wspólnota kościelna nie powinna odstraszać tych, którzy czują się grzesznikami, wręcz przeciwnie, winna ich przyciągać i jawić się jako miejsce, gdzie Bóg pozwala się znaleźć i doświadczyć odrodzenia. Benedykt XVI podczas pielgrzymki do Polski w maju 2006 roku na spotkaniu z duchowieństwem w archikatedrze warszawskiej przestrzegł przed chęcią utożsamiania się z bezgrzesznymi. Mówił: „Jak mógłby Kościół wykluczyć ze swojej wspólnoty ludzi grzesznych? To dla ich zbawienia Chrystus wcielił się, umarł i zmartwychwstał”[10]. Zatem nie należy traktować Kościoła jako elitarnego klubu ludzi doskonałych, ale widzieć w nim tych, którzy są nieustannie w drodze do pełni nawrócenia, do pełni świętości. Nie potrzebują lekarza zdrowi – mówi Chrystus – lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem, aby powołać sprawiedliwych, ale grzeszników (Mk 2, 17). Wypowiadając tego typu słowa i przyjmując gościnę u osób powszechnie pogardzanych, Chrystus zyskiwał miano „przyjaciela grzeszników i celników” (por. Mt 11, 19). Wiemy z Ewangelii, że taka postawa Jezusa owocowała pięknymi nawróceniami (por. Łk 7, 36-50; 19, 1-10). Faktem jest, że wiele osób rozwiedzionych przeżywa przebudzenie religijne dopiero w drugim związku. Dzieje się to często na skutek uświadomienia sobie tego, co się utraciło, a co było kiedyś dostępne „na wyciągnięcie ręki”. Z biegiem lat wartości religijne zaczynają być postrzegane przez tych ludzi z innej perspektywy. Z wiekiem człowiek patrzy na życie bardziej całościowo, częściej dochodzą do głosu pytania o cel i sens życia. Czy Kościół może odrzucić ludzi, którzy chcą szukać w nim Boga, mimo że historia ich życia jest bardzo poplątana?

Odpowiedź znajdujemy w przywoływanej tu adhortacji papieskiej, w której Jan Paweł II pisze: „Kościół […] ustanowiony dla doprowadzenia wszystkich ludzi, a zwłaszcza ochrzczonych, do zbawienia nie może pozostawić swemu losowi tych, którzy – już połączeni sakramentalną więzią małżeńską – próbowali zawrzeć nowe małżeństwo. Będzie też niestrudzenie podejmował wysiłki, by oddać im do dyspozycji posiadane przez siebie środki zbawienia” (FC 84). Dlatego też Papież zwrócił się z wyraźnym i przełomowym apelem: „wzywam gorąco pasterzy i całą wspólnotę wiernych do okazania pomocy rozwiedzionym, do podejmowania z troskliwą miłością starań o to, by nie czuli się oni odłączeni od Kościoła, skoro mogą – owszem, jako ochrzczeni powinni – uczestniczyć w jego życiu” (FC 84).

Kościół zatem, chcąc naśladować postawę swojego Mistrza, Dobrego Pasterza, musi stwarzać każdemu człowiekowi warunki do spotkania z miłosiernym Bogiem, co powinno dokonywać się w atmosferze miłości, nigdy jednak z pominięciem prawdy. „Niech Kościół modli się za nich – kontynuuje Papież – niech im dodaje odwagi, niech okaże się miłosierną matką, podtrzymując ich w wierze i nadziei” (FC 84).

Duszpasterskie wsparcie

Owo „podtrzymywanie w wierze i nadziei” nie może być traktowane w sposób abstrakcyjny, lecz winno przybrać konkretne ramy duszpasterskie, najlepiej w formie grup wsparcia regularnie spotykających się przy parafiach. Niemożność przystępowania do sakramentów świętych – w większości przypadków – rodzi wiele istotnych pytań i wątpliwości: Czy nadal jestem w Kościele? Jaka relacja łączy mnie z Bogiem? Czy mogę żywić nadzieję na zbawienie wieczne? Czy praktykowanie wiary w zaistniałej sytuacji ma jeszcze sens? Już chociażby możliwość podjęcia rozmowy na te tematy uzasadnia sens spotkań w gronie osób, których dotyczy ten problem. Małe wspólnoty, grupy wsparcia stają się punktem odniesienia dla osób poszukujących bliższego kontaktu z Kościołem i duszpasterzami[11]Wsłuchanie się w doświadczenie innych, życzliwie nastawieni księża, wszystko to stwarza szansę ponownego odkrycia chrześcijaństwa. Przyjęcie przez wspólnotę przywraca poczucie przynależności do Kościoła i pomaga odzyskać nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone. Bogactwo relacji z Bogiem nie wyczerpuje się w przystępowaniu do sakramentów świętych, chociaż stanowią one szczyt i źródło życia chrześcijańskiego. Nie można traktować religii katolickiej na zasadzie „albo sakramenty, albo nic”. Gdy nie jest możliwa „normalna” droga w dążeniu do Boga, należy szukać innych, zawsze jednak w ramach tego samego Kościoła. Najważniejsze, by nie stanąć w miejscu, nie zwątpić, nie zrezygnować. W odkryciu tych innych, „poza-”, czy „parasakramentalnych” form życia chrześcijańskiego pomaga omawiane duszpasterstwo.

  „Wyraźnie dostrzegłam przyjazną twarz Kościoła”[12]; „Innymi oczami widzę teraz Boga”[13]; „Duszpasterstwo małżeństw niesakramentalnych jest otwartym szeroko oknem mojej intymnej wiary, […] umocniło moje zawierzenie Bogu i wyznaczyło kierunek pokonywania wszelkich życiowych trudności”[14] – w takich i innych słowach opowiadają o swoim doświadczeniu bycia w grupie osoby żyjące w związkach niesakramentalnych. „Poprzez wspólne spotkania, na których razem się modlimy i pogłębiamy wiedzę religijną – wyznaje jedna z nich – czuję się bliżej Boga. […] Niemożność przystępowania do sakramentu Komunii świętej jest krzyżem, który musimy dźwigać w związku z obraną drogą życiową, a fakt przebywania z osobami będącymi w podobnej sytuacji, wspólne modlitwy i uczestnictwo we Mszy świętej – pomagają iść ku Bogu”[15].

Na czym miałaby polegać formacja w takich grupach? Zajrzyjmy raz jeszcze do dokumentu papieskiego. Czytamy w nim: „Niech będą zachęcani do słuchania słowa Bożego, do uczęszczania na Mszę świętą, do wytrwania w modlitwie, do pomnażania dzieł miłości oraz inicjatyw wspólnoty na rzecz sprawiedliwości, do wychowania dzieci w wierze chrześcijańskiej, do pielęgnowania ducha i czynów pokutnych, ażeby w ten sposób z dnia na dzień wypraszali sobie u Boga łaskę” (FC 84). Wskazane przez Papieża formy praktykowania wiary tworzą ramy w coraz większym otwarciu się na Boga i torują drogę Jego łasce. Proces nawrócenia wymaga czasu, a także – o ile wręcz nie stanowi to reguły – doświadczenia własnej słabości i niewystarczalności. Stąd Papież mówi o łasce, która przenika stopniowo „z dnia na dzień” (FC 84). By jednak ten proces mógł się dokonywać, potrzebne jest ku temu odpowiednie środowisko.

Duszpasterstwo osób żyjących w związkach niesakramentalnych z pewnością nie ma gotowych recept, jest to raczej droga, która odsłania swój sens w miarę kroczenia po niej. „Praca w duszpasterstwie – pisze Maria – uczy szukania dróg do Pana pomimo istniejącej przeszkody, w sposób, który sama muszę wypracować i odkryć. To stało się nieprawdopodobnie wciągającą przygodą. Wszystko muszę jakoś zrozumieć od środka – na to trzeba czasu”[16]. Niektórzy wraz z upływem czasu ze zdumieniem odkrywają, że z pomocą łaski Bożej możliwe staje się to, co wydawało się kiedyś niemożliwe.

  „Kościół z ufnością wierzy – kończy swój apel Jan Paweł II – że ci nawet, którzy oddalili się od przykazania Pańskiego i do tej pory żyją w takim stanie, mogą otrzymać od Boga łaskę nawrócenia i zbawienia, jeżeli wytrwają w modlitwie, pokucie i miłości” (FC 84). A zatem, zdaniem Papieża, ludzie ci nie są dla Boga straceni. Słowa Chrystusa nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię (Mk 1, 15) skierowane są do wszystkich.

Wojciech Nowak SJ, ur. 1963, duszpasterz osób rozwiedzionych, pozostających w separacji oraz żyjących w związkach niesakramentlanych przy Parafii Św. Andrzeja Boboli w Warszawie w latach 1999-2014. Obecnie koordynator Domu Formacji Duchowej w Kaliszu (www.dfdkalisz.jezuici.pl).

Artykuł został opublikowany w „Życiu Duchowym” (49/2007), str. 39-48.


[1]              Jan Paweł II, Redemptor hominis, Rzym 1979, 14.

[2]              Jan Paweł II, Familiaris consortio, Rzym 1981. Dalej FC.

[3]              Problematyce wolnych związków w całości poświęciłem artykuł pt. Miłość bez sakramentu? , „W drodze”, 3/2006, s. 40-50.

[4]              Rozmowa o życiu w grzechu. Z ojcem dr. Romanem Dudakiem rozmawia Ewa Polak, „Powściągliwość i Praca”, 8/1987, s. 6.

[5]              Por. B. Smolińska, U źródeł kryzysów małżeńskich, „W drodze”, 3/2006, s. 35-39.

[6]              Por. Kodeks Prawa Kanonicznego, kan. 205.

[7]              J. Ratzinger, Chrystus i Jego Kościół, Kraków 2005, s. 121-122.

[8]              J.-F. Motte, Wierzę w Kościół święty, [w:] Wiara Kościoła. Biskupi francuscy komentują wyznanie wiary, Warszawa 1985, s. 382.

[9]              Sobór Watykański II, Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym, 8, [w:] Sobór Watykański II, Konstytucje, dekrety, deklaracje, Poznań 2002.

[10]             Benedykt XVI, Trwajcie mocni w wierze, Marki 2006, s. 31-32.

[11]             Por. J. Grzybowski, Przezwyciężyć koszmar, „W drodze”, 2/1998, s. 72-78; A. Kukorowska, Wśród „potępionych i odrzuconych”…, „W drodze”, dz. cyt., s. 78-82.

[12]             Cyt. za: M. Paciuszkiewicz SJ, Drogi powrotu, Ząbki 1999, s. 229.

[13]             Cyt. za: tamże, s. 238.

[14]             Cyt. za: A. Kukorowska, dz. cyt., s. 81.

[15]             Cyt. za: tamże.

[16]             Cyt. za: M. Paciuszkiewicz SJ, dz. cyt., s. 229-230.